Zamknij

TOMASZ BEDNAREK: „Moim największym marzeniem było wyjechać z Pleszewa”

18:10, 14.12.2023 Aktualizacja: 10:50, 15.12.2023
Skomentuj foto.: Natalia Pluta foto.: Natalia Pluta

Rozmowa z TOMASZEM BEDNARKIEM, aktorem, prowadzącym program „Zakochaj się w Polsce”.

 

Panie Tomaszu, jak to jest z tym programem „Zakochaj się w Polsce”?

Zaskakująco. Z tego co wiem, program ma bardzo szeroką widownię, co mnie ogromnie cieszy. Początki miały miejsce w 2016 roku. Prowadziłem już podobny program dla nowo powstającej stacji telewizyjnej. Nazywał się „Tysiąc miejsc w Polsce, które musisz zobaczyć”. Robiliśmy go chałupniczą metodą, bo na stworzenie jednego odcinka mieliśmy jeden dzień, kamery do efektów specjalnych i grupę młodych zapalonych ludzi. W tym mnie, który lubi podróże i o nich opowiadać. Nakręciliśmy tylko 10 odcinków. Ktoś je zobaczył i kiedy Telewizja Polska przymierzała się do zrobienia takiego cyklu, padło na mnie. Bardzo się ucieszyłem, ponieważ część ekipy realizującej ten program to byli ci sami ludzie, z którymi pracowałem wcześniej. Okazało się, że się sprawdzili. Zaskoczono nas, ponieważ TVP stwierdziła, że sezon będzie miał 43 odcinki i oni tyle zamawiają. Później pojawiły się kolejne. Oto jest 2023 rok i robimy ósmy sezon tego programu. Dla mnie to prezent od losu. Jeden z największych jakie dostałem, ponieważ z natury jestem ciekawski, bardzo lubię podróżować i poznawać ludzi.

Jak wygląda przygotowanie do takiego programu?

Początkowo to była burza mózgów. Jest grupa producentów i tzw. „grupa desantowa”, czyli ja, trójka operatorów, kierowca, dźwiękowiec i reżyser. Jedziemy w wybrane miejsce realizować odcinek. Wcześniej biuro umawia spotkania. Mamy napisany scenariusz. To nie jest tak, że wysiadamy z samochodu, bierzemy kamery i wchodzimy. Chociaż często, zwłaszcza w niewielkich miejscowościach, jesteśmy proszeni o nagranie jakiejś interwencji. Równie często zdarza się też tak, że wychodzi ktoś i mówi, że on ma jeszcze to, to i to ciekawego do pokazania. Z niewielkimi wyjątkami nie zdarzyło nam się wyjść poza schemat, czyli nasz scenariusz. Tylko z tego powodu, że program ma 22 min. Czasem nawet mam wrażenie, że jest za dużo informacji i są one za szybko zmontowane. Chociaż ja za często to widzę, za dużo razy siedzę nad tym materiałem i moje wrażenia mogą nie być obiektywne.

Czy zdarzyła się wam jakaś duża wpadka?

Że powiedzieliśmy, że to jest Kopernik, a to był Piłsudski?

Dokładnie.

Aż taka nie. Robiliśmy odcinek poświęcony Jakubowi Fontana. To architekt, który pozostawił po sobie w Polsce bardzo wiele obiektów. Najwięcej w Warszawie. Zdarzyło nam się właśnie w stolicy nagrać nie tę kamienicę, o której opowiadałem z wielkim zaangażowaniem i emfazą. Okazało się, że to jest sąsiedni budynek. To nie nasza wina, a konserwatora zabytków, który zabronił umieszczać tabliczki na tych kamienicach, bo to mu jakoś psuło ich wizerunek.

Osoby, które to oglądały, zauważyły tę różnicę?

Oczywiście. Ścieżka wstydu jest taka, że widzowie, zwłaszcza ci w małych ojczyznach, wiedzą o swoich miejscach wszystko doskonale. Jeżeli jest jakaś nieścisłość, zgłaszają ją do produkcji albo prosto do telewizji. Zdarza się, że poprawkę należy nagrać dźwiękowo i to jest mały problem, ale czasem nie da się z tym już nic zrobić. To jest bardzo żywy organizm i błędy mogą się zdarzać.

Dlaczego?

Sezon ma 43 odcinki. Każdy odcinek ma dwa dni zdjęciowe, czyli w sumie 86 dni, ale jeszcze trzeba na te zdjęcia dojechać, czyli należy dodać 43, a to już jest 129 dni. Tyle trwa zrobienie jednego sezonu. To jest czas, kiedy my, tzw. „grupa desantowa”, jesteśmy poza domem. Może się więc czasami zdarzyć, że człowiek się pomyli. Na szczęście są ludzie, którzy to oglądają i sprawdzają zanim pójdzie do emisji, więc wpadek nie ma aż tak dużo.

Prowadzi pan życie na walizkach. Czy coś je rekompensuje?

Cudowni ludzie, którzy są w całej Polsce. A to fakt, że prowadzę życie na walizkach. Program to nie jedyne moje zajęcie. Gdy wracam ze zdjęć do programu, które odbywają się w takim trybie, że w poniedziałek wyjeżdżamy, w piątek wracamy, zmieniam walizkę i w sobotę rano wyjeżdżam z teatrem. Wracam w poniedziałek, biorę drugą walizkę i jadę z programem.

Był też odcinek „Zakochaj się w Polsce” dotyczący Jarocina. Jakie ma pan wspomnienia z tego wyjazdu?

Wizyta w Jarocinie nauczyła mnie, że jednak nie umiem śpiewać. Dla kogoś kto dorastał w latach 70.-80. wizyta w Spichlerzu Polskiego Rocka jest czymś absolutnie fantastycznym, ponieważ ta muzyka zrodziła się z buntu, a każdy chłopak marzył o tym, żeby przyjechać na ten słynny festiwal. Mieszkałem 21 km stąd, ale nigdy nie byłem na festiwalu. Moja świętej pamięci mama w życiu by mnie nie puściła. Pracowała w sklepie spożywczym, który miał w ofercie m.in. alkohol. Podczas festiwalu w Jarocinie była prohibicja, więc po alkohol jeździło się do sąsiednich miast i miasteczek. Pleszew był jednym z pierwszych oczywistych kierunków. Mama mówiła mi: „Ja widziałam tych cudoków. W życiu tam nie pojedziesz”. Nie puściła mnie, więc na festiwalu nigdy nie byłem, chociaż odbywał się pod moim nosem. Ale wspomnienia z wizyty w Jarocinie z programem mam fantastyczne. Nie wiedziałem, że w tak doskonałym stanie jest pałac i park wokół niego.

Czyli był element zaskoczenia.

Historie, które wiążą się z najstarszym kościołem w Jarocinie, też były dla mnie zaskoczeniem. To jest kolejna wartość dodana do mojego życia. Dzięki temu programowi bardzo dużo dowiaduje się o różnych miejscach w Polsce. Mam przeżycia ocierające się o metafizykę, kiedy przyjeżdżam w miejsca, które odwiedziłem jako dziecko lub licealista, aby zrobić odcinek. Oczywiście wcześniej dostaję scenariusz, przygotowuję się i zaczynam je poznawać od podszewki. Dużo już o nich wiem, bo przeczytałem, ale później spotykam się z ludźmi, którzy są ekspertami. Mnóstwo rzeczy piszemy kamerą, jednak najcudowniejsze jest to, że oni mi wiele rzeczy opowiadają poza nią. Bardzo często zaprowadzają mnie w takie miejsca, w które zwiedzających się nie wpuszcza. To jest rzecz, której nigdy nie zapomnę i czasami sam sobie zazdroszczę.

Nagrał pan odcinek „Zakochaj się w Polsce” w swoim rodzinnym Pleszewie?

Nie nagrałem. Cały czas zostawiam sobie ten „pocisk” na dalsze rozmowy, które będą zmierzały do końca programu. Wtedy powiem: „Ha, a jest jeszcze taka jedna miejscówka, o której mogę bardzo dużo opowiedzieć.”   

Tęskni pan za rodzinnym Pleszewem?

Wpadam tam na chwilę, jak tylko mogę. Dzisiaj patrzę na to miasto zupełnie inaczej. A jeszcze doskonale pamiętam, jak kończyłem ogólniak i moim największym marzeniem było wyjechać z Pleszewa i nigdy tam nie wrócić. To było pragnienie młodego człowieka, żeby wydostać się z tej „dziury”, jak mówi się o tak małych miastach jakim jest Pleszew, i poznać świat. Oczywiście bardzo niesprawiedliwe. Nastolatkom wydaje się, że są najmądrzejsi, a świat należy do nich. To zmienia się z biegiem czasu. Potem szanuje się miejsce, z którego się pochodzi i środowisko, z którego się wyrosło. Dobrze jest pochodzić po miejscach, w których się wzrastało, i które nas ukształtowały. Dzisiaj rzeczywiście tęsknię za Pleszewem i czasem żałuję, że nie mogłem przyjeżdżać tam tak często jakbym chciał.

Wakacje spędza pan w Polsce czy za granicą?

Częściej za granicą. Długie weekendy przeważnie w Polsce. Są takie miejsca, w których byłem z kamerą, a później chętnie wracam zupełnie prywatnie.  

Które miejsca w Polsce poleciłby pan zobaczyć?

Na pewno Magurski Park Narodowy na Podkarpaciu. Jeden z największych i równocześnie najmniej znanych parków narodowych. Znajduje się tam najdłuższy w Polsce szlak turystyczny wiodący przez park narodowy. Szlaków w ogóle jest tam bardzo dużo. Nie tylko piesze, ale także rowerowe i konne. Żyją tam salamandry i można je spotkać na każdym kroku. Rosną tam zioła, hoduje się kozy. Mleko i ser kozi stamtąd są czymś po prostu fantastycznym. Jedynym problemem, z jakim borykają się hodowcy, są wilki, które przychodzą i zabierają im owce, ale to doskonale pokazuje jak funkcjonuje tam przyroda. To co jest charakterystyczne dla tego parku to fakt, że tam nie zobaczymy linii energetycznych, dróg czy przebiegających niedaleko autostrad. Tam jest tylko dzika, nieokiełznana polska przyroda. I to jest absolutnie fantastyczne. Szczególnie polecam to miejsce komuś, kto chciałby trochę odpocząć od cywilizacji.

Co jeszcze by pan polecił?

Jestem absolutnym fanem Dolnego Śląska, który jest jeszcze nieodkrytym regionem Polski. Dla tych, którzy lubią militaria oczywiście podziemne miasto, czyli Kompleks Riese – wielki projekt, który próbowali zrealizować naziści. Zakładał on, że Niemcy wybudują broń atomową. 2.000 wybrańców znajdzie schronienie w tym podziemnym mieście, a resztę się rozwali i powstanie nowy świat. Na szczęście ten projekt im się nie udał. Cały czas wewnątrz tego podziemnego miasta trwają eksploracje. Przy użyciu najnowszych technologii odkrywane są nowe sale. W tej chwili udostępniono zwiedzającym kolejną podziemną sztolnię. Dzięki niej można pływać pod ziemią i zobaczyć jaki to jest kolos. Ile pieniędzy, sił, środków i ludzkiej pracy zostało w to włożone. Równocześnie byłem chyba w pięciu miejscach, w których twierdzono, że ten złoty pociąg to na pewno jest u nich. Na Dolnym Śląsku jest też Kraina Wygasłych Wulkanów. Na terenie Polski było ich całkiem sporo i wiele pozostawiło ślady do dzisiaj. Ostrzyca ma około 500 m wysokości i jest chyba najwyższym stożkiem wulkanicznym na naszym terenie. Tam znajduje się też dużo ośrodków edukacyjnych tłumaczących jak wygląda historia Ziemi. Jest też coś dla tych, którzy chcieliby poczuć trzęsienie ziemi. Mają tam urządzenie, które w doskonały sposób naśladuje drgania skorupy ziemskiej w czasie trzęsienia ziemi oraz model wulkanu, który pokazuje jak wybucha. Dolny Śląsk jest terenem, który został nam przydzielony po wojnie w wyniku wytyczania granic. Niemcy zostawili tam po sobie wiele gospodarstw. Jeden z takich pałaców jest w prywatnych rękach. Ci ludzie nie tylko odnawiają go kawałek po kawałku. Oni także poznali historię tego miejsca. W każdy czwartek przebierają się w stroje z epoki i organizują „Czwartki henrykowskie”.

A coś bliżej nas?

Ogrody Hortulus w Dobrzycy. To zupełnie prywatna inicjatywa. Podziwiam ludzi, którzy mieli tyle fantazji i odwagi, aby stworzyć coś takiego. Absolutnie fantastyczne miejsce, gdzie są ogrody tematyczne, sensualne. Można się przenieść w czasie i zgubić w labiryncie. Do tego przemili gospodarze.

Słuchając z jaką pasją opowiada pan o miejscach, które udało się panu odwiedzić, czuje się pan bardziej podróżnikiem, reportażystą czy może jednak aktorem?

Nie rozdzielałbym tego. Gdy gram spektakl, jestem aktorem. Wtedy nie jestem sobą, tylko postacią, którą gram. To jest zupełnie inny, całkowicie wymyślony, cudowny świat. Piękno tego zawodu polega na tym, że można w swojej wyobraźni czy głowie poszukać takich rzeczy, z których na co dzień się nie korzysta i w ten sposób kreować zupełnie inną postać. Myślę, że to, że jestem aktorem, pomaga mi przy tym programie. Ja się w nim wcielam w różne postacie.

Przypuszczam, że ten program stawia pana również w dość nietypowych sytuacjach. Zdarzają się momenty, w których musi pan wyjść ze swojej strefy komfortu?

Oj tak. W liceum byłem zupełnie innym człowiekiem. Uważam, że szkoła teatralna, którą kończyłem, była dla mnie psychoterapią. Chwalę to sobie, ponieważ pozbyłem się różnych kompleksów, nauczyłem się mówić do ludzi. Ten program też jest dla mnie wyzwaniem, ponieważ jego formuła jest taka, że ja się włączam w różne rzeczy. Jak ktoś lepi garnki, to ja bym też polepił. Jak ktoś gotuje bigos, to ja też bym coś pokroił i w tym garnku pomieszał, a na koniec spróbował. Jeżeli mogę, skorzystam z jazdy konnej. Wiem, że widzowie też za to polubili ten program. Ale ja mam lęk wysokości. Samolotem polecę, gdy siedzę od korytarza. Ekipa o tym wie. Jeden z reżyserów lubi się nade mną pastwić i wymyśla takie sytuacje nagraniowe, podczas których siedzę na skraju bardzo wysokiego muru, na drzewie, na wieży… Gdzieś wysoko. Tak żebym nie miał wygodnie. Jest taka metoda w aktorstwie, która mówi o tym, że jak jest niewygodnie to jest ciekawie, bo człowiek ma w sobie dodatkowy nerw i energię. Miałem naprawdę nieciekawą minę, gdy dowiedziałem się, że w kolejnym odcinku jest skok ze spadochronem z wysokości 4.000 m z instruktorem. Wyskoczyłem, ale szczęśliwy nie byłem. Po wylądowaniu miałem w sobie tyle endorfin, że chciałem skoczyć jeszcze raz. Niedawno ekipa zrobiła mi żart mówiąc, że znów będzie skok ze spadochronem. Powiedziałem, że już raz to zrobiłem i drugi raz losu kusił nie będę.

A, czy będąc aktorem, doświadczył pan jakiejś trudnej roli?

Nie przypominam sobie… Chociaż każdy z aktorów ma bardzo realistyczny koszmar, że oto jest się na scenie i nie wie co dalej. W moim pierwszym teatrze po studiach – w Gdyni – spędziłem dwa sezony. Kiedy już byłem w Warszawie, miałem taki realistyczny sen, że w garderobach i na zapleczu w interkomie słychać wszystko to, co dzieje się na scenie. Znalem tę sytuację i te słowa, wiedziałem, że jest to sztuka, w której gram i inspicjent wywołuje mnie na scenę, a ja nie pamiętam kwestii, równocześnie wiedząc, że coraz bardziej zbliża się ten moment, w którym muszę wyjść na scenę. Na scenie oczywiście zdarzają się też takie sytuacje, w których koledzy zapomną tekstu. Podadzą nie ten albo przeskoczą kilka linijek. Albo ja sam grając scenę powiem tekst, który jest trzy strony dalej. Mamy swoje sposoby, żeby widz nie zorientował się, że jesteśmy nie w tym miejscu. Na tym polega piękno teatru. On jest żywy i dlatego tak bardzo go lubię. Każdy spektakl jest inny. Aktorzy odbijają się od energii widzów, a oni od naszej. Każdy też dłubie w już zrobionej roli. Mogę przepracować sobie różne techniczne rzeczy. Np. to jakie odczucia będę wywoływał u widza przez to co gram. To jest piękne, bo mogę spowodować, że spektakl energetycznie pójdzie w nieco inną stronę. W momencie grania na scenie trochę „mam władzę” nad emocjami widzów. Właśnie to przyciąga do tego zawodu wiele osób.

A w „Klanie”?

Tam już nie ma miejsca na dłubanie, sprawdzanie i eksperymenty. To jest projekt, w którym się człowiek zasiedział… Jeszcze cały czas go kręcą i przypomnieli sobie o moim istnieniu.

To chyba dobrze?

Właśnie nie wiem, czy to dobrze. 129 dni programu. Teatr w weekendy. Trochę mi było mało, więc wszedłem w dwa nowe tytuły, przez które wyjazdów będzie jeszcze więcej. Zostaje jeden dzień w tygodniu, w którym można coś zrobić, a teraz będzie musiał być przeznaczony na zdjęcia do serialu.

A jak wspomina pan pracę na planie serialu „Radio Romans”?

Cudownie. To był mój debiut, jeśli chodzi o telewizję i serial. Byłem wtedy w tym nieszczęsnym teatrze w Gdyni, w którym wszystko poszło nie tak jak to dyrektor zapowiadał na rozmowie kwalifikacyjnej. Po jednym sezonie w tym teatrze zdarzyły się zdjęcia próbne do tego serialu. Okazało się, że ja – nikomu nie znany, strasznie chudy, z długą grzywką – dostałem tę rolę. Na początku myślałem, że to będzie drobiazg, a dopiero później okazało się, że to jedna z głównych postaci. Cieszyłem się, ale byłem też przerażony, ponieważ znałem Dorotę Kolak, Małgosię Foremniak i Igora Michalskiego. Okazało się, że to są fantastyczni ludzie i reżyser, który postanowił mi zaufać, zainwestować w totalnego żółtodzioba, zrobił dobrą rzecz. Do dzisiaj mam kontakt z ludźmi, z którymi wtedy pracowałem. To były lata 90. Wtedy pracowało się trochę inaczej. Robiliśmy aktorskie próby, rozmawialiśmy o scenach, bo był na to czas. Zdecydowanie więcej spędzaliśmy go w pracy. Czasami siedzieliśmy do nocy, podpieraliśmy się nosami, ale chcieliśmy to robić. Skończyło się na 32 odcinkach. Zapowiadana była kontynuacja, ale jak to w telewizji – ktoś czegoś nie podpisał i się rozeszło.

Jaką rolę chciałby pan zagrać?

Przeszła mi koło nosa bardzo fajna filmowa rola. To było czeskie kino oparte na faktach – opowiadające o psychopatycznym zabójcy. Ja jestem dobrym człowiekiem, a przynajmniej tak mi mówią rodzina i znajomi, więc ciągnie mnie, żeby zagrać złego. W Polsce często obsadza się według szufladek, bo to jest łatwe. A jak są pracowici aktorzy, którzy czegoś chcą od zawodu i życia, to chętnie zagraliby coś przeciwko warunkom. Nie mówię, żeby na siłę obsadzać ich wbrew warunkom, ale czasem warto pokombinować, bo od czasu do czasu zdarzają się odkrycia.

Zmaga się pan z łatką Jacka z „Klanu”?

Kilka razy usłyszałem, że mógłbym to zagrać, ale nie dostanę tej roli, bo ludziom się kojarzę z „Klanem”. To jest taka trochę moja pretensja, że nie chce się pomyśleć i pokombinować. Bo ja naprawdę nie zawsze muszę być w marynarce.

A czy zaczepił ktoś pana na ulicy właśnie jako Jacka z „Klanu”?

To się wydarzyło w cukierni. Był czwarty bądź piąty sezon „Klanu”. Stałem w kolejce. Kupowałem kilka rodzajów ciast. Sprzedawczyni je pakowała, a ja usłyszałem za sobą pytanie: „Czyżby się pan wybierał do państwa Lubiczów?”. Druga sytuacja miała miejsce, gdy przyjechał do mnie przyjaciel z dzieciństwa z żoną. Trochę posiedzieliśmy. Kolega na drugi dzień nie wstał, a jego żona bardzo chciała odwiedzić Muzeum Narodowe. Pojechałem z nią. W szatni przyglądał nam się jakiś facet. W końcu podszedł i powiedział „Widzę, że jednak pan zdradza żonę”.

A jak to było z dubbingami?

To kolejna rzecz, którą bardzo lubię. Zawsze chciałem tego spróbować. Gdy sprowadziłem się do Warszawy w latach 90. mój kolega Jacek Bończyk, z którym razem studiowałem, już osiadł w stolicy i zaczął działać w dubbingu. Poprosiłem go o pomoc. Przedstawił mnie niedawno zmarłej Miriam Aleksandrowicz. Zaczynałem od nagrywania zbiorowych scenek. To się spodobało i dostawałem kolejne, coraz większe zadania.

Ma pan swoją ulubioną postać z bajki?

Miałem szczęście, tak samo jak z „Zakochaj się w Polsce”, że przytrafiły mi się do dubbingowania postacie, które zupełnym przypadkiem trochę przeszły do historii. Ciastek ze „Shreka” to jest mój głos.

Tabaluga też.

Nie wiedziałem, że Tabaluga jest takim hitem. Okazało się, że dzieciaki za nim przepadają. Kolejna taka postać to Elmo z „Ulicy Sezamkowej”. Zupełnie zwariowany czerwony potwór, którego uwielbiam.

Rozmawiała MARTA PAKULSKA

Dołącz do nas na Facebooku!Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i fotorelacje. Jesteśmy tam, gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

 

(.)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%