Zamknij

Najnowszy album Pere Ubu. "Z rozkazu burmistrza Pawlickiego"

18:47, 21.07.2020 N.P Aktualizacja: 19:39, 21.07.2020
Skomentuj fot. Ewelina Eris Wójcik fot. Ewelina Eris Wójcik

„By Order of Mayor Pawlicki. Live in Jarocin” to najnowszy album Pere Ubu. Zespół był jedną z najjaśniejszych gwiazd Jarocin Festiwal 2017. Teraz wydał płytę z zapisem tamtego koncertu. I burmistrzem Adamem Pawlickim w tytule. Dlaczego włodarz Jarocina tam się znalazł? Przemysław Maćkowiak zapytał o to Davida Thomasa, wokalistę i lidera grupy Pere Ubu.

 

Nie będę ukrywał, że byłem dość zaskoczony, gdy zobaczyłem tytuł waszego najnowszego albumu: „By Order of Mayor Pawlicki”, czyli „Z rozkazu Burmistrza Pawlickiego”...

Tak? (śmiech)

Skąd pomysł na właśnie taki tytuł?

To była sugestia mojej managerki. Ten tytuł bardzo się jej spodobał. Związany jest ze znaczącym dla nas momentem koncertu w Jarocinie. Obsługa koncertu kłóciła się ze mną na temat opóźnienia w odsłuchu. Powtarzałem im w kółko: „Jest opóźnienie”, a oni w dalszym ciągu kłócili się ze mną, że to niemożliwe. Trwało to jakiś czas, aż w końcu zacząłem krzyczeć na nich: „Nie mówcie mi, że nie ma opóźnienia, jak je słyszę”. Burmistrz, którego gabinet znajdował się, podejrzewam, gdzieś na rynku, usłyszał to i powiedział im: „Po prostu zróbcie to, co mówi. Zróbcie tak, żeby był zadowolony. Nie ignorujcie go. Nie mówcie mu nie”. Okazało się, że to wszystko była kwestia sprzętu, pewna beznadziejna tania część, spotkałem się z tym już w przeszłości. I mówię do nich: „Założę się, że to właśnie przez to jest opóźnienie”. Zaprzeczali. Potem okazało się, że w sekrecie nagrywali dźwięk pod sceną. Zrobili tam sobie małe studio i poprowadzili do niego kabel. W sekrecie, ponieważ oficjalnie nie wolno im tego robić. Przyczyną opóźnienia w odsłuchu, które ja słyszałem, był właśnie ten kabel. Ale oni dalej powtarzali swoje: „Ludzkie ucho nie jest w stanie tego usłyszeć. To niemożliwe, żeby człowiek usłyszał coś takiego”. Potem wyszło, że problem rzeczywiście wynikał z tego sprzętu, tak jak od początku twierdziłem i to z tego wynikało opóźnienie w odsłuchu.

To był bardziej rozkaz czy zalecenie burmistrza?

Nigdy nie spotkałem burmistrza Pawlickiego. Nic o nim nie wiem. Nie jest to z mojej strony żaden wyraz poparcia dla niego. Po prostu, z naszego punktu widzenia, zachował się bardzo w porządku. Włączył się, ponieważ prawdopodobnie rozumie jak to jest czuć się odpowiedzialnym za coś, zarządzać, być liderem itp. Wkroczył i powiedział: „Nie siedźcie tak, nie lekceważcie go”.

To dla was niezwykłe, że burmistrz próbował zareagować w ten sposób? Dlatego zdecydowaliście się umieścić go w tytule płyty?

Wydawało nam się, że to będzie dobry tytuł. Bo to jest dobry tytuł! Pamiętnym momentem całego tego wydarzenia był właśnie burmistrz, mówiący: „Zróbcie to, o co prosi pan Thomas”, a ja mówię: „Spoko. Fajnie!”. To było tak, jak wtedy, kiedy jedziesz do jakiegoś miasta i widzisz różne rzeczy, krajobrazy, budynki, coś naprawdę uroczego i zapamiętujesz to. My zapamiętaliśmy właśnie ten moment – moment ludzkiej uprzejmości, wzięcia odpowiedzialności... Cokolwiek to było. A może był po prostu zmęczony moimi krzykami? (śmiech)*

Chyba towarzyszyła wam jakaś pechowa seria w trakcie tego występu...

Tak. Rozwaliłem mikrofon. Wydałem z siebie dźwięk, który rozwalił mikrofon. Ekipa na scenie zaczęła panikować, a ja powiedziałem: „Gramy dalej”. Poszedłem na przód sceny i śpiewałem bez mikrofonu. Zespół był zaskoczony... Zresztą, słychać na nagraniu jak w tym momencie basista wypada z rytmu.

Czy atmosfera była napięta jak struna, która też ponoć komuś pękła?

Ktoś z ekipy podszedł do mnie i mówi: „Nie krzycz na mnie, proszę, tylko na mnie nie krzycz”, a ja na to: „Nie zamierzam na ciebie w ogóle krzyczeć, po prostu to załatw, bo nie przerywamy, gramy dalej”.

Co sprawiło, że zdecydowaliście się wydać koncert z Jarocina? Te problemy w trakcie? Czy coś zupełnie innego?

Nie, nie, nie. To był dobry koncert. Zespół był naprawdę w gazie. Cóż, zawsze, kiedy ktoś lub coś nas wkurzy, dajemy dobry koncert. Jesteśmy wkurzeni, a naszą złość przekuwamy w granie. To był niezapomniany koncert. I zasługiwał na to, żeby go wydać. Poza tym, zaczęliśmy już pracę nad kolejną płytą. A mamy w zwyczaju wydawać albumy koncertowe pomiędzy tymi studyjnymi. Pasuje nam taki układ.

Czyli to nie było coś, co planowaliście od początku?

Nie. Nasz dźwiękowiec nagrywa wszystkie koncerty. Nagranie z Jarocina trafiło do mojej menadżerki. Zakochała się w nim. Przez parę kolejnych miesięcy chodziła za mną i powtarzała: „Przesłuchaj”, a ja ciągle mówiłem, że nie mam czasu. W końcu posłuchałem. Dźwiękowo ten koncert jest bardzo dobry. To po prostu świetny koncert. Pomyślałem: „Dlaczego nie? To jest naprawdę dobre!”. I do tego z ciekawą historią w tle.

Miałeś okazję poznać historię jarocińskiego festiwalu?

Nie wiem nic na temat historii festiwalu. Najwyraźniej to bardzo znany festiwal, ale nic więcej nie wiem.

To może mała porcja informacji. Na początku lat 70. uchodził za mały lokalny konkurs muzyczny, ale w latach 80. przekształcił się w duży, krajowy festiwal rockowy, a jednocześnie stał się symbolem protestu młodzieży przeciwko komunistycznemu reżimowi. Wiedziałeś o tym?

Pierwszy raz graliśmy w Polsce wiele lat temu na festiwalu Marchewka. To był duży koncert w Warszawie, jeszcze w czasach komuny (w starych, komunistycznych, złych czasach) (w 1987 roku – przyp. red.). To był mój pierwszy raz w Polsce, potem wróciliśmy po bardzo długim czasie. W czasach komunizmu dużo koncertowaliśmy we wschodniej Europie. Ludzie tam wtedy tak właśnie robili. Organizowali się w piwnicach blokowisk na przedmieściach Pragi czy Warszawy, radzili sobie na przekór systemowi. Szukali sposobów, by go obejść. Na przykład nam w tamtych czasach udawało się przejeżdżać przez wschodnie granice bez jakichkolwiek trudności, bo niejako „nie istnieliśmy”. Nie byliśmy ani oficjelami ani zwykłymi cywilami. Nie istnieliśmy. Przynajmniej z punktu widzenia ówczesnej wschodniej straży granicznej. Po prostu przejeżdżaliśmy, a oni machali na to ręką.

Rozmawiamy 10 lipca. To byłby drugi dzień festiwalu w Jarocinie. Z wiadomych przyczyn został w tym roku odwołany. Stąd moje pytanie – jak radzisz sobie z obecną sytuacją w czasie pandemii?

Cóż, wydaje mi się, że nigdy w trakcie całej mojej kariery nie byłem tak zajęty, jak przez ostatnie dwa miesiące. Stworzyliśmy nadawany na żywo program „Data Panic TV”. Wypuszczamy trzy odcinki miesięcznie. Wkładamy w to dużo wysiłku. Jakoś nie bawi mnie oglądanie ludzi brzdąkających na gitarze przed kamerką. To nie dla mnie. Pragnąłem zrobić coś a’la programy telewizyjne z lat 70. Kiedy jeszcze często szło się na żywioł. Kiedy jeszcze wszystko było w rękach zapaleńców, którzy po prostu chcieli podziałać lokalnie i zrobić coś fajnego. Właśnie to zajmuje mnie w ostatnim czasie. Co do dalszej przyszłości w czasach pandemii – nie wiem. Wierzę, że to nie czas na panikowanie. Jesteśmy w procesie. Trzeba po prostu poczekać i popatrzeć, jak to się wszystko potoczy. Coraz popularniejsze stają się np. koncerty samochodowe. (drive-in concerts – oryg.), działające dokładnie tak, jak działa kino samochodowe. Uważam, że to ciekawy pomysł. Sięgający swoim potencjałem dużo dalej niż tylko jako alternatywa na czas pandemii. Szaleństwem jest to, co dzieje się teraz w Wielkiej Brytanii. Rząd brytyjski właśnie przeznaczył 1,5 miliarda funtów na organizacje związane z szeroko pojętą sztuką i na organizacje artystyczne. Nie mieści mi się to w głowie. Nawet grosz z tego nie trafi do muzyków, wszystko pójdzie do korporacji. Wierzę, że, tak samo jak w podobnych sytuacjach w przeszłości, każdy musi sam znaleźć sposób na siebie, poobserwować, pokombinować nad rozwiązaniami. Musimy na własną rękę się w tym wszystkim odnaleźć. Podobnie było w Cleveland w latach 70. Pojawiały się problemy i to my musieliśmy je rozwiązać. Mówiliśmy sobie: „Nie chcą wydawać naszych płyt, zatem sami je wydamy. Nie chcą nas zapraszać do klubów – i na to znajdziemy sposób, coś wymyślimy.” To nie czasy, by poddawać się temu wszystkiemu i zakładać, że będzie dobrze. To nie czasy, by pójść na spacer i tylko się przyglądać przyrodzie. Nie, to czas, by znaleźć inne nowe rozwiązania. Dla mnie to ekscytujący czas. Czas, który pokaże kto jest odważny a kto nie.

 

*O przywołaną sytuację zapytaliśmy Adama Pawlickiego.

Mogło tak być, ale nie przypominam sobie tego – mówi włodarz Jarocina.

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%