Zdecydowanie. Zanim zacząłem ścigać się na szosie nie mogłem sobie nawet wymarzyć, że będę jeździł w takich drużynach w jakich jeździłem czy, że uda mi się wygrać jakiś wyścig.
Miałem dość dużo szczęścia. W pewnym momencie, kiedy byłem już po przygodzie w Jarocinie, ścigałem się w KTK Kalisz i byłem w reprezentacji Polski, nadarzyła się okazja, aby zasilić jedną z amatorskich ekip za granicą. Mój kolega - Maciej Bodnar, który wcześniej ścigał się w tej drużynie, przechodził do Liquigasu i na jego miejsce szukali Polaka, więc zaoferował mi to miejsce. Z dużej ciekawości, chęci zobaczenia jak to wygląda za granicą i nie mając nic do stracenia, w ogóle nie zastanawiałem się i postanowiłem spróbować. Później to się potoczyło dość szybko. Przejeździłem w tym klubie dwa lata i po nich udało mi się dostać do ekipy World Tour. Poza tym szczęściem, że trafiłem do dobrej amatorskiej drużyny, miałem też parę świetnych wyników, które były moją kartą przetargową. Myślę, że udowodniłem, że było mnie stać na ściganie w tej ekipie.
Dużo było takich momentów. To, że chciałem się ścigać na szosie, wyjazd do Włoch, za którym szły dobre wyniki… Dużo rzeczy zgrało się na to, że jeździłem tam, gdzie jeździłem.
Myślę, że tak. Szymon Gruchalski był ze mną od początku mojej kariery. Poza tym, że był moim trenerem, to jest moim wielkim przyjacielem. Jeszcze z czasów zanim mnie trenował. Znamy się bardzo długo. Później na wielu wyścigach mi towarzyszył. Był przy mnie, jadąc na motorze i robiąc zdjęcia. Pamiętam taką sytuację na Tour de Pologne, które zaczynało się we Włoszech. To był pierwszy czy drugi etap górski, z metą na Passo Pordoi. Byłem tam w ucieczce, która dojechała do ostatniego podjazdu. Zaatakowałem z niej, przez pewien czas prowadziłem wyścig. Jechałem jako pierwszy, a on mi towarzyszył z boku. Było to naprawdę niesamowite.
Zdzierał gardło na maksa (śmiech).
To był mój najwyższy wynik na Tour de Pologne. Poza zdobyciem dwóch koszulek - najlepszego górala i najbardziej aktywnego kolarza.
Na pewno Wielkopolska pomogła. Czułem, że mam wsparcie w kibicach. Na trasie, na starcie i na mecie była moja rodzina. Byli też znajomi. Chciałem zaprezentować się jak najlepiej. W końcówce było bardzo dużo zamieszania ze względu na pogodę. Nie ukrywam, że lubię takie deszczowe warunki. Czułem się dobrze, więc postanowiłem zafiniszować. Uważam, że dobrze to zrobiłem.
Każdy kolarz ma swoje ulubione warunki. Normalnym jest, że ktoś lepiej jedzie w upale, a gorzej w deszczu czy zimnie. To wszystko zależy od predyspozycji. Być może we mnie zostało coś z trudnych warunków MTB.
Wystartował w kategorii „żak”. Na mecie był piąty. Poszło mu lepiej ode mnie (śmiech).
Słucha trenera. I bardzo dobrze. Ja mogę mu coś podpowiedzieć, ale w kwestii trenowania ma trenera, który go prowadzi. Cieszę się, że go słucha, jest skupiony, wierzy w to, co trener mu mówi. To jest bardzo ważne. A ja się próbuję nie wtrącać (śmiech).
Jest za wcześnie, żeby mówić o 12-latku, czy będzie zawodowcem. Kiedyś powiedział, że chciałby być kolarzem, ale to czy zawodowym, tego już nie drążyłem (śmiech).
Cieszy mnie, że jeździ i chciałbym, żeby jeździł jak najdłużej. Jeżeli o mnie chodzi - nie musi być zawodowym kolarzem. A to, czy nim będzie? To zależy tylko od niego. Mnie do tego też nikt nie zmuszał. A nie jest to lekki zawód. Mimo że to sport i fajne zajęcie, wiąże się z dużym obciążeniem, stresem, wieloma wyjazdami. Robi się to, co się lubi, ale nie zawsze jest kolorowo.
Kolarstwo zawodowe ma to do siebie, że kontrakty są krótkie. Podpisuje się je na rok lub dwa. Rzadko ktoś podpisuje trzyletni. Cały czas trzeba się spinać. Jest to stresujące, bo kontrakt się kończy, a dyspozycja kolarza zależy od tego, czy utrzyma się w ekipie, czy dostanie się do lepszej, czy spadnie do niższej. To generuje ciągłą niepewność i duże ciśnienie na wyniki.
Jeżeli chodzi o wyniki to Mistrzostwa Polski, ale też pierwsze zwycięstwo zawodowe jakie odniosłem, w wyścigu Tour of Norway, kategorii HC. Później oczywiście bycie liderem na Katalonii i zwycięstwo na jednym z etapów. Bardzo mnie cieszą też klasyczne wyścigi, jedne z najbardziej prestiżowych na świecie, takie jak Amstel Gold Race czy Grand Prix Plus we Francji. Udało mi się na nich wskoczyć w pierwszą dziesiątkę na mecie, więc to jest też dla mnie bardzo duży sukces. Jeżeli chodzi o inne osiągnięcia sportowe, to na pewno udział w tak dobrych grupach jak Liquigas, CCC czy udział w Mistrzostwach Świata, w których tytuł zdobył Michał Kwiatkowski. Takich momentów było naprawdę sporo.
Zbierałem się do tego przez dłuższy czas. Tak naprawdę od Mistrzostw Polski, które wygrałem. Poczułem, że to co miałem zrobić, zrobiłem i ciężko mi było się zmotywować. Znaleźć jakiś cel, do którego mam dążyć, a zawsze sobie taki wyznaczałem i to mnie nakręcało. Po prostu było mi z tym ciężko. Nie byłem tak zmotywowany jak wcześniej i to mi bardzo utrudniało ściganie.
Słyszałem później co mówili komentatorzy, ale nie ukrywajmy - liczy się to, co ja czuję, a te uczucia dotyczące zakończenia kariery miałem już od jakiegoś czasu. Ciężko mi było z nimi wygrać i jeździć dalej, bo ktoś by tego chciał. Szanuję to i bardzo mi miło, że ludzie tak myślą, ale muszę słuchać swojego organizmu.
Na szczęście nic nie było połamane, ale przez trzy tygodnie nie mogłem podnieść ręki. Ostatnio ktoś mnie zapytał, czy to miało wpływ na moją decyzję o zakończeniu kariery. Nie. Ta kraksa nie miała kompletnie wpływu na tę decyzję.
Pół miliona przez 20 lat.
Najszybciej jechałem na wyścigu Tour de Swiss w Szwajcarii. Było to 112 km/h.
Nie patrzyłem na licznik, ale wiedziałem, że jadę bardzo szybko. Czułem, że rower wpada w dziwne drgania. Byłem spokojny, bo wiedziałem, że są tam zadbane drogi. Ta przede mną była prosta, bez zakrętów, dość sztywna. Nie była długa, ale bardzo stroma i szybka. Rower sam się rozpędzał.
Już po każdym sezonie mogłem trochę tego doświadczyć. Nagle, po tych wszystkich przejazdach, wyścigach, emocjach, gdy wszystko milknie, jest dziwnie. Jeżeli chodzi o wygrywanie, udowadnianie czegoś sobie, myślę, że udało mi się siebie zadowolić. To co miałem pokazać - pokazałem. To co miałem udowodnić - udowodniłem. Za tym nie tęsknię. W kolarstwie dobre jest to, że zawsze, kiedy chcę, mogę sobie wyjść na rower. Mogę wystartować w zawodach amatorskich. Możliwości jest wiele, aby zaspokoić tę chęć rywalizacji.
Będę startował, ale nie z myślą o zrobieniu wyniku. Myślę o maratonach MTB, może jakimś wyścigu gravelowym, ale na zasadzie uczestnictwa. A jak mi się zachce - może zacznę się ścigać. Na razie się na to nie zanosi.
Jestem trochę nią „przejedzony”. Chętnie wrócę do korzeni - kolarstwa MTB, które kocham. W tym roku kupiłem sobie porządny rower. Startowałem już w jednym maratonie MTB, w Gdyni. Udało mi się nawet go wygrać (śmiech). Na razie podchodzę do tego na zasadzie uczestnictwa, frajdy z jazdy i ukończenia. A jak będzie - zobaczymy.
Na szczęście nie było takiej potrzeby. Dostosowałbym się do innej pracy. Nie boję się wyzwań, ale cieszę się, że mogłem tyle lat spędzić w kolarstwie i cieszyć się z tego. Dzięki temu miałem też możliwość zabezpieczyć swoją przyszłość po zakończeniu uprawiania sportu.
Zdecydowanie nie. Mimo wysiłku, wyrzeczeń, poświęceń, nie zastanowiłbym się drugi raz, bo kolarstwo bardzo zmieniło moje życie. Poza tym, że udało mi się osiągnąć sukcesy, dzięki drużynom, w których jeździłem, mogłem poznać wielu ciekawych ludzi i zobaczyć kawał świata.
Przeszło mi to przez głowę. Nie ukrywam, że mam wiedzę, ale po prostu jakoś tego nie czuję. Sam zawsze musiałem mieć trenera, który mnie prowadził i byłem podporządkowany pod jego plany. Lubię pojechać z synem, klubem Viktoria Jarocin i czasami im coś podpowiedzieć, ale za zawodową trenerkę raczej się nie zabiorę.
Po prostu wsiąść i jechać (śmiech).
Zawsze starałem się z mojej strony robić wszystko najlepiej jak tylko mogłem. Po to, żeby później nie mieć do siebie jakichś wyrzutów, że mogłem coś zrobić lepiej albo że na coś zmarnowałem czas, a mogłem zrobić to inaczej. W kwestii treningu, regeneracji, diety, starałem się robić wszystko dobrze, bo wiedziałem, że to ma znaczenie i składa się na końcowy wynik. A sport w tych czasach to są właśnie takie małe detale, o których często zawodnicy zapominają. Kolarzem nie jest się tylko na rowerze. Jest się nim 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, przez cały rok. Trzeba pamiętać o diecie, wysypianiu się i wszystkich tych drobnych rzeczach, które mają później wpływ na to, w jakiej jesteśmy formie.
Sport w dzisiejszych czasach tego wymaga. Wszyscy trenują dobrze. Dużą różnicę robi właśnie to, jak się prowadzimy w codziennym życiu.
Sport wyczynowy? Nie sądzę. (śmiech) Kolarstwo to ciężki sport, wiążący się z dużym wysiłkiem. W ogóle sport wyczynowy to nie rekreacja i nie jest tam lekko.
Nikt nie chce ze mną jechać (śmiech). Często jeżdżę z synem. Jak jest tylko okazja.
Wczoraj się dowiedziałem
Bardzo mi miło. Cieszę się, że jest taka inicjatywa i bardzo podoba mi się forma, w jakiej miałaby się to odbyć. Wspólna przejażdżka - czemu nie? Lepiej chyba nie można tego zrobić.
Chyba przeszkadza. W wielu sytuacjach na wyścigach brakowało mi pewności siebie i gdybym miał jej więcej, myślę, że mogłoby być jeszcze lepiej. Ale jestem jaki jestem.
Zdjęcia MACIEJA PTERSKIEGO znajdziecie w poniższej fotorelacji.
[FOTORELACJA]1324[/FOTORELACJA]
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz