Pomysł zrodził się w ten sposób, że kiedyś Adam Pawlicki, z którym znam się od pewnego czasu, zaprosił mnie na obchody którejś z kolejnych rocznic Powstania Wielkopolskiego w Jarocinie. Przyjechałem do was i się okazało, że to jest niesamowita pompa. Że są: defilada wojskowa, orkiestra, harcerze z pochodniami… Wiem, że w każdej gminie w Wielkopolsce składa się wiązanki, ale w Jarocinie te uroczystości miały niesamowitą skalę. Była też fajna atmosfera – dużo mieszkańców, którzy wspominali dziadków, wujków, ciotki. Poczułem, że miasto cały czas żyje tymi wydarzeniami. Że to nie jest coś, co się tam odbyło 100 lat temu. Wszyscy pamiętają o odzyskaniu niepodległości i Powstaniu Wielkopolskim, ale szczegóły gdzieś umykają. W Jarocinie nie. Atmosfera przekładająca się na poczucie, że to nasi przodkowie walczyli o wolność, że to my jesteśmy ich spadkobiercami, więc trzeba o to dbać, myśleć o tym emocjonalnie i po polsku – to mi się bardzo spodobało.
Książkę pisałem rok. Informacji szukałem w waszym muzeum, czytałem pracę doktorską Jakuba Staszaka – regionalnego znawcy powstania. Ona jest niesamowitym kompendium wiedzy na ten temat. Potem dotarłem do wspomnień powstańców. Kiedy zacząłem je czytać, okazały się fascynującą lekturą. Nieprawdopodobne życiorysy. To wszystko bardziej mnie nakręcało do napisania książki. Następnie rozmawiałem z Adamem (Pawlickim – przyp. red.) i z innymi mieszkańcami Jarocina. Pomysł coraz bardziej się krystalizował. A potem przyszła praca – tworzenie fabuły i wplatanie w nią wydarzeń historycznych
Tak. Rodziny mają szczątkowe wiadomości co do samych walk. W świadomości jarociniaków i okolicznych mieszkańców za to nad hrabią Gorzeńskim rozpościera się nimb kobieciarza. Nie wynika to z jego wspomnień, ale zostało w pamięci zbiorowej. Pewnie jak w każdej plotce i w tej jest jakaś nić prawdy. Myślę, że hrabia był wrażliwy na płeć piękną.
Tak… On w ogóle był dość „egzotycznym” egzemplarzem. Miał różnego rodzaju pomysły. Co nie umniejsza jego zasług, bo jeżeli chodzi o udział w zrywie i zaangażowanie to on ryzykował bardzo dużo. Gdyby ten się nie udał, pewnie mógłby mnóstwo stracić.
Trochę specjalnie… Z Taczakiem jest ten problem, że on oczywiście pochodzi z Mieszkowa, ale oprócz tego, że się tam urodził i mieszkał w młodości, później go w Jarocinie nie było. Nie ma jednoznacznych dowodów na temat bezpośredniego zaangażowania Taczaka w jarociński ośrodek powstania i kontakty między nim, a jarociniakami. Też trzeba pamiętać o tym, że on był komendantem powstania tylko 10 dni, bo to nie ten poziom dowodzenia. Niemniej chwała, że kolejny bohater, choć działał na innym szczeblu, pochodzi z waszej ziemi.
Dla pisarza to jest niesamowite pole do działania, ponieważ wtedy może działać jego wyobraźnia. Starałem się wyciągnąć z historycznych podań czy przekazów powstańców jak oni widzieli tych ludzi. To można wyczytać między słowami. Mnie najbardziej zaskoczyła i zafascynowała postać Michała Hybiaka. Sam jestem zaangażowany w Afrykę – od 10 lat jeżdżę do jej centralnej części. Gdy zacząłem rozpisywać się o Hybiaku sporą część książki musiałem wykreślić, bo zaczęła mi wychodzić afrykańska książka o jego podbojach (śmiech).
Tak. To jest rzeczywiście niesamowite, że oni na początku XX wieku tyle podróżowali. Michał Hybiak walczył w Ugandzie, Burundi, Tanzanii i zdobywał Jerozolimę z Turkami. To fascynująca postać, która nagle wraca do Jarocina i bierze udział w powstaniu.
Trochę tak. Gdy pisze się książkę, trzeba stworzyć oś fabularną. Zawsze musi być bohater, który spina wszystko, bo dzieją się różne rzeczy, w różnym czasie, z różnymi historycznymi bohaterami. Wolf jest w najważniejszych miejscach i jego oczyma możemy na to wszystko spojrzeć – zwykłego człowieka, uczestnika tego powstania.
(śmiech) Trochę tak było w rzeczywistości. Niemcy próbowali coś robić, ale nic im nie wychodziło, bo – tak jak wydawnictwo napisało w opisie książki – Polacy byli ciągle krok przed nimi. To musiało być strasznie frustrujące. To jest też ciekawe, że nie znamy przekazu ze strony niemieckiej. To są jakieś szczątkowe informacje o planowanym zamachu, karabinach ukrytych na Tumidaju…. Co Niemcy tak naprawdę myśleli? Jak działali? Tego nie wiemy. A jakoś działali, bo przecież trudno sobie wyobrazić, że przyszli do nich Polacy i powiedzieli: „No to na razie!” A Niemcy odpowiedzieli: „No dobrze, na razie. To my wracamy do Niemiec” …
Bo tak naprawdę się zdarzyło. To jest autentyczna rozmowa Adamczewskiego z niemieckim dowódcą, który przyjechał z młodymi chłopakami spacyfikować Jarocin i tak powiedział. Też trzeba sobie zdać sprawę, że za nimi były cztery lata wojny. Ci ludzie tak naprawdę mieli już dość nędzy, zabijania i cierpienia. Tym większe chapeau bas dla tych młodych Wielkopolan, którzy zdecydowali się wziąć karabin jeszcze raz. To też pokazuję u Wolfa. On ma traumę, jest załamany sytuacją i nagle znajduje jakiś cel. Decyduje się znów wziąć karabin i walczyć. Mimo że tułał się po okopach cztery lata i widział tam takie rzeczy, których nikt nie powinien oglądać.
Myślę, że oni mieli właśnie takie dylematy. Największym sukcesem Wielkopolan pod zaborem było rozbudzenie świadomości narodowej wśród mas. Bo Powstanie Wielkopolskie było zwycięskie tylko i wyłącznie dlatego, że było pierwszym powstaniem w historii Polski, które było powszechne. Mówi się, że wzięło w nim udział 40 proc. dorosłych mężczyzn i 20 proc. kobiet. 60 proc. społeczeństwa w walce o wolność i niepodległość. To jest coś naprawdę niesamowitego.
Do tego, co dzieje się w koszarach podstawą były wspomnienia powstańców. Rzeczywiście tak było, że Niemcy planowali odbicie odwachu, gdzie była broń i spacyfikowanie tej części garnizonu, ale Polacy mieli swoje wtyki. Ubiegli ich i Niemcom nie wyszło. O zamachu są tylko mgliste wspomnienia. Adamczewski o tym mówi, wspomina któryś Błażejewski.... Później zadziałała już moja fantazja.
Dlatego na końcu piszę, że za wszystkie nieścisłości odpowiada autor i jego fantazja. Kiedy piszę książkę sensacyjną, mogę sobie popłynąć. To jest mój przywilej (śmiech). A historycy… Niech tam sobie mówią. Mi chodzi o to, aby „Szarymi wilkami z Jarocina” spopularyzować historię. Ta książka ma być przyczynkiem do tego, żeby ktoś sięgnął po źródła historyczne. Żeby poczytał o przodkach, poszukał na strychu pamiątek rodzinnych czy poszedł do kogoś, kto pamięta te opowieści dziadka czy wujka jak to było.
Pewnie pójdę pod pomnik powstańców u siebie w Rogoźnie oddać im hołd. I pewnie będę w jakimś radio opowiadał o książce (śmiech)
Mamy podobny czas, jaki mieli moi bohaterowie, czyli pandemię. Z tym, że ich dziesiątkowała hiszpanka. Na pewno, gdy tylko będą takie możliwości, przyjadę do Jarocina.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz