Zamknij

ARKADY PAWEŁ FIEDLER: "Gdybym siedział w domu, byłoby ze mną coś nie tak"

16:06, 26.12.2020 N.P Aktualizacja: 15:00, 01.01.2021
Skomentuj foto.: Arkady Paweł Fiedler foto.: Arkady Paweł Fiedler

Rozmowa z ARKADYM PAWŁEM FIEDLEREM – podróżnikiem, autorem książek pt. „Maluchem przez Afrykę” i „Pod prąd. Elektrycznym autem przez Afrykę”. 

 

Samochody elektryczne nie są popularne w Polsce. Dlaczego właśnie takim zdecydował się pan przejechać Afrykę?

Jeszcze nie są popularne. Mam nadzieję, że to się zmieni. Wychodzę z założenia, że to my powinniśmy zmieniać świat. Zaczynając od siebie – chociażby myśląc o wyborze środka transportu. Tak, aby nie dymić pod własnym domem, sąsiadowi, na swojej ulicy czy przy szkole naszych dzieci. Jestem absolutnie za samochodami elektrycznymi. Wywodząc się od klasycznych samochodów, które cały czas są moim hobby. Moją motywacją do podróży było to, aby zmienić pewne stereotypy myślenia o samochodach elektrycznych. Pokazując, że da się nimi przejechać nawet przez kontynent, o którym myślimy, że jest daleko za Europą, a o prąd w nim trudno.  

Czym się pan kierował wybierając samochód do tak dalekiej podróży?

2,5 roku temu, kiedy wybierałem samochód, elektromobilność była zupełnie inna. Myślę, że dzisiaj – współczesnym samochodem elektrycznym – jechałoby mi się znacznie łatwiej niż tym klasycznym Nissanem Leaf-em, którym przemierzałem Afrykę. Wtedy nie było wyboru. Na rynku było tylko kilka modeli. Postawiłem na samochód, który wydawał mi się najmniej awaryjny i taki, który pozwoli mi przejechać dystanse od gniazdka do gniazdka. Ten samochód pozwalał mi – ledwo, ale pozwalał – dotrzeć do tych źródeł energii.

Kilka lat wcześniej przejechał pan Afrykę maluchem. Czy przygotowania do podróży samochodem elektrycznym bardzo się różniły?

Różnic było sporo. Ruszając maluchem w podróż mocno skupiałem się na produkcji serialu telewizyjnego. Gros przygotowań szło w kierunku ekipy, sprzętu, sposobu kręcenia. No i oczywiście przygotowania trasy, ale ona nie wymagała tak skrupulatnego siedzenia nad mapą, jak było to w przypadku samochodu elektrycznego. Tutaj musiałem co do dnia wiedzieć, gdzie będę mógł dojechać i naładować samochód. Nawet badałem zdjęcia satelitarne szukając slupów energetycznych. Patrzyłem w Google na zdjęcia różnych miejsc i miejscowości szukając na nich gniazdek elektrycznych w ścianach.

I jak to jest z tym prądem w Afryce?

Prąd jest, ale są też miejsca, w których o niego bardzo trudno. Nazywałem je „białymi plamami energetycznymi”. Jednym z nich była chociażby Sahara, którą przejechałem. Miejsc, których obawiałem się podczas wszystkich 15.000 km podróży było pięć. Najbardziej srogim dla mojego elektryka, który ma zasięg około 250 km, była Sahara. Nie pokonałbym jej oraz tych innych „białych plam energetycznych”, gdyby nie pomoc Afrykanów. To oni wskazywali mi miejsca, gdzie mogę się naładować, gdzie jest prąd, które gniazdka będą działać. To Afrykanie mi ten prąd udostępniali. Oczywiście płaciłem za niego – nie chciałem wykorzystywać ludzi po drodze – ale to człowiek tam, na miejscu, pozwolił mi ładować samochód ze swojego gniazdka czy agregatu. Dzięki temu mogłem kontynuować wyprawę.

Właśnie, jak Afrykanie na pana reagowali?

Jako na człowieka – zupełnie normalnie. Bardziej reagowali na samochód. On z daleka wygląda zupełnie normalnie. Jak każde inne auto poruszające się na tamtejszych drogach.

Bardziej normalnie niż maluch?

No tak. Maluch już z daleka był wychwytywany i pokazywany. Ludzie zatrzymywali się w miejscu zastanawiając się, co to takiego jedzie. Nissan z daleka wyglądał normalnie, więc każdy go za taki przyjmował. Do momentu, gdy przejeżdżał obok kogoś nie wydając z siebie dźwięku. Ludzie nie wiedzieli, o co chodzi z tym autem. Dlaczego porusza się zupełnie bezszelestnie, cicho, nie dymiąc. Dla Afrykanów to były jakieś czary. Właściwie gdziekolwiek się zatrzymywałem – czy to był policyjny checkpoint czy pod hotelem – brak dźwięku wydawanego przez ten samochód był magnesem.

A panu warkotu silnika nie brakowało?

Zastanawiałem się nad tym. Dźwięk silnika czy z rury wydechowej, dla człowieka, który lubi motoryzację i samochody, jest przyjemny, ale tak naprawdę w dłuższej podróży ta cisza staje się sporym sprzymierzeńcem. Człowiek jest w stanie się zrelaksować, odpocząć. W głowie nie huczy, nic się nie trzęsie, nie ma żadnych wibracji. Pod takim kątem samochód elektryczny wygrywa zdecydowanie.

Przez to, że samochodu nie było słychać, nie miał pan problemu ze zwierzętami?

Musiałem na nie uważać, ale i tak jechałem bardzo wolno. Właściwie przez każdy kilometr podróży oszczędzałem energię. Ona mi była potrzebna. Z jednej strony, żeby pojechać dalej, a z drugiej strony, żeby krócej ładować samochód. Nie raz instalacje elektryczne były tak słabe, że nie byłem w stanie przez całą noc naładować baterii od zera do 100 proc. Starałem się dojeżdżać do miejsc noclegowych mając jak najwięcej energii w baterii, żeby skrócić czas ładowania.    

Jak wyglądała pana jazda samochodem elektrycznym po afrykańskich drogach – pełnych piachu, błota, pewnie też wody, niekoniecznie asfaltowych?

3/4 trasy to były drogi asfaltowe. W Afryce infrastruktura powstaje na bieżąco, drogi też się budują, aczkolwiek są odcinki szutrowe. Jeżeli spadnie deszcz tym bardziej trzeba się ich obawiać. Starałem się trzymać głównych dróg, aby tę podróż sobie ułatwić, ale było faktycznie kilka takich momentów, które nieźle dały mi i samochodowi w kość. Auto było już na granicy swoich możliwości.

Coś się panu popsuło?

Nic. Samochód ani razu nie był naprawiany ani holowany. Całą trasę pokonał o własnych siłach.

A brak wbudowanego chłodzenia baterii przeszkadzał?

Nie. To jest system, który nieczęsto jest używany podczas normalnej pracy samochodu. Chyba, że się mocniej przydusi. Ja – jadąc bardzo wolno – około 40 km/h, a jak trzeba było to 20 km/h i mniej – nie rozgrzewałem jej do czerwoności. Ten system pomaga też przy tzw. „szybkim ładowaniu”, czyli z przydrożnej stacji, z której baterię ładuje się w 30-40 min. Nie miałem ani jednej takie stacji po drodze. Polegałem na domowych gniazdkach, a ładując z takich bateria się nie rozgrzewa. Ten system nie był mi potrzebny. A gdybym go miał, zużywałby mi energię zupełnie niepotrzebnie.

Ile trwało ładowanie samochodu z gniazdka?

W Polsce – z gniazdka 10 A – tej konkretnej baterii, małej w porównaniu do dzisiejszych, jakieś 16 godzin. W Afryce 25, nieraz 30 godzin.

Miał pan wtedy czas na zwiedzanie?

Zwykle baterię ładowałem w nocy. Rzadko musiałem gdzieś zostać i ładować ją cały dzień   

Maluchem czy elektrykiem – która z podróży sprawiła panu większą frajdę w Afryce?

Zdecydowanie maluchem. Podróż elektrykiem była znacznie trudniejsza. Mimo tego, że samochód był wygodniejszy. Siedzenie kilkanaście godzin dziennie w maluchu daje ostro w kość. Nie raz miałem go dosyć, mimo tego dawał mi większą swobodę. Mogłem sobie pozwolić na więcej. To też była pierwsza moja długa wyprawa. Wcześniej nie znikałem na ponad trzy miesiące. Najdłuższe wypady były dwu- – trzytygodniowe, a nagle spełniałem swoje marzenie – jechałem przez cały kontynent. Mając samochód elektryczny bardzo ograniczony – dzisiaj ta podróż zapewne inaczej by wyglądała, mógłbym sobie na więcej rzeczy pozwolić, chociażby zjechać gdzieś w bok – musiałem trzymać się stricte wyznaczonej trasy i planu. Właściwie strategia, którą miałem do zrealizowania, pochłonęła mnie całego. Na niewiele innych rzeczy miałem czas.

A koszty – gdyby porównać obydwie podróże – samochodem elektrycznym i maluchem?

Koszt przejechania maluchem, tylko jeżeli chodzi o paliwo, to było 4.100,00 zł. To jest bardzo mało, bo maluch mało pali – 5-6 l na 100 km. Pick-upem byłoby pewnie z 10.000,00 zł. Koszt przejechania elektrykiem – tu zaznaczę, że nie we wszystkich miejscach, w których się zatrzymałem na ładowanie, płaciłem za prąd, bo nie wszyscy chcieli pieniędzę, ale gdy płaciłem to dwa, trzy razy więcej niż koszt zużytego prądu – to 830 zł.

Różnica jest spora. W takim wypadku, czy zamierza pan przejechać samochodem elektrycznym, tak jak maluchem, też przez Azję?

Myślę o podróżach elektrykiem. Mam je w planach, ale najpierw chcę zakończyć projekt „Po drodze”, gdzie jeżdżę maluchem. Zostały mi jeszcze tylko dwie Ameryki. Potem chciałbym pójść już w kierunku eketromobilności. Jest wiele tras, które chciałbym przemierzyć elektrykiem, dotrzeć do takich miejsc, w których elektryków jeszcze nie było. W Azji takich dróg jest sporo.  

A tak w ogóle – pasja do podróży czy do samochodów – co było pierwsze u pana?

Myślę, że do podróży, bo one były od urodzenia. Chociaż maluch też… W domu, w którym się wychowałem, zawsze wiele mówiło się o podróżach. Lubię podróże samochodem, więc staram się, aby on mi zawsze towarzyszył. Lubię przemierzać świat, co chwilę być w innym miejscu, żyć w drodze, ale zdecydowanie najpierw są podróże.

Jak pana najbliżsi reagują na pana styl podróżowania, czy też szerzej – pasję?

Nie podróżuję aż tak często. Dalsze podróże odbywam się mniej więcej co dwa lata, ale faktycznie wtedy znikam na kilka miesięcy. U mnie w rodzinie jest tak, że pewnie gdybym siedział w domu, na kanapie, wszyscy zastanawialiby się, co ze mną jest nie tak. Podróżowanie jest u nas naturalne. Aczkolwiek myśląc o wyprawie, którą miałem odbywać – maluchem przez dwie Ameryki – zastanawiam się nad nią pod kątem rodziny. Teraz bym tam nie pojechał. Nawet, gdybym mógł przetransportować malucha i ruszyć w tę trasę. Ze względu na pandemię, niepewność, zdalne nauczanie…

Gdyby nie koronawirus, gdzie powinien pan teraz być?

Wyjeżdżałbym z Meksyku i kierował się na południe.

Na kiedy odłożył pan tę wyprawę?

Na razie na przyszły rok, ale czy to dojdzie do skutku nie wiem. W obydwu Amerykach wirus zdaje się szaleć znacznie bardziej niż w innych miejscach.

Maluch jeszcze da radę?

Jest świeżo po remoncie. Został przygotowany na wyprawę. Silnik ma zbudowany praktycznie od nowa. Blacha była robiona przez około 60. uczniów szkoły samochodowej w Radomiu. Są częścią mojej podróży i każdy z nich na nią czeka.

Zaczęliśmy rozmowę od Polski i na niej skończmy. Jak pan ocenia nasz kraj w kontekście samochodów elektrycznych?

Idzie to dosyć mozolnie. Organizator, czyli rząd, powinien być bardziej zaangażowany w tę kwestię. Największym problemem eletromobilności jest to, że samochody są drogie. Ich ceny spadają – i to wyraźnie każdego roku – ale nie są jeszcze takie, na jakie może sobie pozwolić przeciętny kierowca. Żeby go przeciągnąć na niedymiącą stronę, państwo powinno być bardziej zaangażowane w ten temat. Wtedy elektromobilność zdecydowanie bardziej by ruszyła. A da się. Widać to chociażby w takich krajach jak Norwegia, gdzie rocznie sprzedaje się 50 proc. tych samochodów Nie ma kolejek na ładowarkach. Wszyscy ładują i jeżdżą. Sieć energetyczna jest modyfikowana pod tym kątem i wytrzymuje.

Za ile lat, pana zdaniem, samochody elektryczne i spalinowe na polskim rynku się zrównają?

Jeżeli chodzi o ceny to pięć, może trochę więcej, lat i one faktycznie będą porównywalne. Samochody elektryczne to cały czas nowa technologia, która bardzo szybko się rozwija. Jeszcze przed nami jest wielki postęp. Z nim przyjdzie znacznie większe zainteresowanie ludzi tymi pojazdami.

Ale chyba też trzeba nauczyć się jeździć elektrycznym samochodem?

W gruncie rzeczy jeździ się tak samo. I co jeszcze mocno przemawia za elektrycznym samochodem – ja to bardzo odczułem po tym, gdy się do niego przesiadłem – nie trzeba nim jechać na stację benzynową. Możemy naładować go w domu lub pojechać z wizytą do babci czy znajomego i w jej trakcie naładować baterię. Po prostu z domowego gniazdka. Albo możemy pojechać na stację przeznaczona dla elektryków. Niesamowita niezależność, jaką daje ten samochód, jest jego ogromną zaletą.  

 

Wyprawa Arkadego Pawła Fiedlera samochodem elektrycznym przez Afrykę w liczbach:

14 afrykańskich krajów,

15.176 km przejechanych,

97 dni w drodze,

100 ładowań baterii,

1.427 zużytych kWh.

 

foto.: Arkady Paweł Fiedler

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%